Magiczny optymizm cz.1

Miłosz Brzeziński
Miłosz Brzeziński 15 min
Image for Magiczny optymizm cz.1

Być może zauważyli Państwo, że czasem osoby, które zajmują się sprawczą duchowością, stają się paradoksalnie bardziej odcięte od rzeczywistości, niż ci, którzy się taką duchowością nie zajmują.

Porozmawiajmy o tym do czego się takie podejście nadaje, a kiedy zaczyna dziczeć.

Duchowość zrywa się z uprzęży na przykład wtedy, kiedy rozpompowuje się w życiu rolę medytacji – jednego z filarów treningu uważności. Medytacja może bowiem tak samo swobodnie łączyć z rzeczywistością, jak i od niej odklejać. Medytacja i uważność owszem, zadziałają, kiedy ich praktyka ma na celu zbudowanie prężności psychicznej, czyli radzenia sobie z prawdą o świecie, a nie uciekania od niej, odwracania uwagi czy tłumienia emocji.

— Ty się zajmij dzieckiem, ja muszę pomedytować.

— Tak się spięłam, że muszę teraz chwilę pomedytować.

Kiedy medytacja staje się obsesją, może być także drogą do uzależnienia, albowiem mamy szansę uzależnić się od wszystkiego, co odejmuje nam cierpienia. Niestety, niektórzy pracują nad medytacją z takim zapałem, że ich uważność odpływa w niepoznane głębie i w ten sposób staje się sposobem na unikanie tego, co w życiu prawdziwe. Taka pseudouważność, jak każdy kant ma krótkie nogi. Badania pokazują, że powodować może nasilone przeżywanie trosk, ruminacje, pogłębia depresję i stany psychotyczne.

Jest to jeden z przykładów sytuacji, w której pierwotne założenie było całkiem w porządku i pomagało ludziom. Można było je studiować. Niestety, chodzenie po bagnach wciąga. W przypadku myślenia magicznego, bo z takim możemy mieć do czynienia w kontekście pseudopsychoporad i głębi uważności, dotrzeć łatwo do demagogii. Zwłaszcza jej wersji, która bierze jakiś naukowy detal, wsiada na niego i płynie przed siebie, produkując rozwinięcia cudownych praktyk, ale już bez krytycznego spojrzenia na efekt w długim terminie.

— Wiesz co odkryłem dziś na sedesie myśląc tak sobie? Skoro układ słoneczny jest podobny do atomu, to pewnie na elektronach żyją także małe ludziki. A na nich kolejne i kolejne… Mega, co?

— Skoro jeśli trochę chcę, to mogę trochę zrobić, to jeśli bardzo chcę, to mogę zrobić wszystko!

— Skoro jeśli trochę pomedytuję, to mi trochę pomoże, to jak zatopię się w medytację do oporu, to pomoże najbardziej!

W „Zaufarium”, w rozdziale o myśleniu magicznym, rozmawialiśmy o skłonności ludzkiego umysłu do myślenia życzeniowego. O tym, że umysł nie potrafi zrozumieć losowości i szuka zasad nawet tam, gdzie ich nie ma.

Warto dodać, że jedna z teorii myślenia magicznego głosi, że „wsadzamy” siły wyższe wszędzie tam, gdzie nie możemy znaleźć człowieka, który mógłby być za zjawisko odpowiedzialny. Tak, jak byśmy byli zbudowani do myślenia, że jakaś intencjonalna siła zawsze w kuluarach pociąga za sznurki i znając sekret, potrafimy się między te sznurki wpleść.

Zawsze ktoś musiał coś zainicjować.

Jeśli mi się nie udało, to pewnie ktoś mi przeszkodził. Zapewne los/diabeł/somsiad, bo wczoraj zawistnym okiem celował we mnie zza firanki.

Ale jeśli byłem akurat w polu, to pewnie jakaś siła wyższa. W średniowieczu mógł to być jeszcze urok albo klątwa sąsiadki, za co należał się jej stos. Krótko mówiąc: ktoś to musiał spowodować! Rzeczy same się nie dzieją.

Teoria „Boga wypełniacza dziur” wszędzie tam, gdzie nie możemy znaleźć wytłumaczenia brzmi może groteskowo, ale i dla osób wierzących bywa naciągana. „Przypadek to sposób boga na pozostawanie w ukryciu” jest powiedzonkiem poetyckim, ale – nawet w opinii religii – Bóg nie jest od tego, by kierować losem człowieka, tylko dawać mu szansę na zapracowanie na niebo swoimi wyborami. Bóg to nie automat do kawy.

Ale, zostawmy wiarę. Nie wiem, czy wiedzą Państwo, że podobnie w powietrzu wisi zjawisko, które dotyczy bardzo matematycznej wydawałoby się branży i nazywa się tak, jakby było poparte rzetelną wiedzą. A nie jest. Otóż jest to analiza techniczna giełdy, czyli „analiza podłoża psychologicznego rynku, wyrażonego w cenie”. Jeśli dalej nic to państwu nie mówi, to nie szkodzi. Może właśnie o to chodzi. Analiza techniczna polega w skrócie na tym, że patrzymy na wykres i podejrzewamy, co się święci. Każdy inwestor wie, że zarabianie polega na przewidywaniu przyszłości. I tu klops. Pytanie brzmi, czy można wnioskować na podstawie samego wykresu z przeszłości? Czy już pora na akcję, czy nie? Otóż nie ważne. Chcemy w coś wierzyć. A na pewno chcą wierzyć zwolennicy analizy technicznej, choć same ich wypowiedzi wiele już tłumaczą: „dobre to, ale nie zawsze”, „czasem od tego odchodzę”, „trzeba wiedzieć kiedy”, „czasem bardziej trzeba wyczuć”. Swoją drogą – cóż za wyrafinowany dobór dwóch słów: analiza techniczna. Zestawienie znamionująca poważne kalkulacje – nie ma się czego czepić. Otóż chcą piewcy analizy technicznej wierzyć, że da się wykryć psychologię rynku (znów jałowe określenie, które dobrze brzmi), patrząc na wykres i dostrzegając tam charakterystyczne figury, które nie mogą być przecież fałszywe, bo mają swoje magiczne (już niestety) nazwy, takie jak: świeca doji, harami, złoty krzyż czy krzyż śmierci. Czy jesteśmy tu daleko od wróżenia z fusów? Spora grupa ekonomistów uważa, że to dosłownie to samo. Szukanie kształtów symbolicznych tam, gdzie ich nie ma. Warren Buffet dla przykładu w ogóle nie robi analizy technicznej giełdy, bo nigdy nie patrzy na wykresy, tylko czyta gazety. I to raz dziennie. Czy analiza techniczna lepsza jest od rzutu kostką? Zdania są podzielone – średnia wychodzi tak samo. Ale w rzucie kostką nie ma czego analizować, prawda? Nie czujemy, że coś rozumiemy. Że mamy na coś wpływ. Myślenie magicznie może więc dotykać i dotyka branż, których wcale byśmy z nim nie łączyli. Trudno się jednak dziwić, bo na szkoleniach z analizy technicznej giełdy można zarobić więcej niż akcjach.

Nie o to tu jednak chodzi, prawda? Chodzi o to, że jakaś siła wyższa nad nami czuwa i daje poczucie bezpieczeństwa… Owa pewność, choć wisi na stronniczej interpretacji faktów, ładuje nam baterie poczucia kontroli oraz przez to optymizmu. Mamy akademickie dowody na to, że wierzące osoby chętniej ryzykują i mniej się zastanawiają nad decyzjami, bo są przekonane, że ktoś tam zawsze czuwa. Jeśli nie los, to model postrzegania świata. I teraz: czy to źle, czy dobrze?  Ano właśnie. Lepsze byłoby może pytanie: kiedy to dobrze, a kiedy zaczyna być niebezpieczne?

Zatrzymajmy się na chwilę. Rzec by można, że najtrudniej w życiu być realistą. Godzić się na mizerię życia, a przez to dostrzegać jego piękno. Że nawet zjawiska smutne mogą być piękne na przykład. Realizm wymaga też pracy. Żeby być realistą, trzeba znać realia. Uczyć się, dowiadywać, wyciągać wnioski, nie dawać się zwodzić pokusom łatwych, a nieprawdziwych odpowiedzi. Jedną z potocznych definicji realizmu jest: „bazowanie na wiedzy akademickiej, podczas podejmowania decyzji”. Wszystko to trudne, bo żeby mieć racjonalne wnioski, najpierw trzeba by się zabrać za systematyczną edukację. A weź teraz rzuć wszystko i się zabierz… Jakby człowiek nie miał czego robić! A jeszcze, żeby nas zniechęcić, niejaki Isaac Asimov powiedział kiedyś, że edukacja nie jest czymś, co da się skończyć.

Nie o to tu jednak chodzi, prawda? Chodzi o to, że jakaś siła wyższa nad nami czuwa i daje poczucie bezpieczeństwa… Owa pewność, choć wisi na stronniczej interpretacji faktów, ładuje nam baterie poczucia kontroli oraz przez to optymizmu. Mamy akademickie dowody na to, że wierzące osoby chętniej ryzykują i mniej się Po wtóre: gdzie szukać? Na każdy artykuł w internecie o tym, że masło jest niezdrowe, przypada jeden taki, że właściwie to masło najlepsze. W efekcie tego miszmaszu wszyscy kończymy poszukując prostych, konkretnych porad, które łatwo zapamiętać i udają, że na trudne pytania da się odpowiedzieć w prosty sposób.nad decyzjami, bo są przekonane, że ktoś tam zawsze czuwa. Jeśli nie los, to model postrzegania świata. I teraz: czy to źle, czy dobrze?  Ano właśnie. Lepsze byłoby może pytanie: kiedy to dobrze, a kiedy zaczyna być niebezpieczne?

Myślenie magiczne dostarcza prostych do zapamiętania rozwiązań. Na przykład rymowanek: kto się czubi, ten się lubi.

Niby fajnie brzmi, ale jednak sarkazm, agresja i ironia to liche metody komunikacji w związku i można spokojnie z nich rezygnować.

Myślenie magiczne dostarcza także bajecznych metafor: „Miłość to podróż”.

Nie bardzo. Miłość, to miłość. A podróż, to podróż. Oczywiście w wierszu możemy tak napisać, ale trzeba się liczyć z tym, że jeśli ktoś z tego powiedzonka i prostej analogii zaczyna szukać pomysłu na całą książkę, to będzie już byt wiele wniosków nieprawdziwych. W nauce mówimy wprost: analogia nie jest dowodem.

Myślenie magiczne dostarcza jednak także kuszących analogii: orzech włoski dobry na mózg. Chyba jasne – nie bez powodu tak samo wygląda.

Trochę dobry, ale jest milion rzeczy „dobrych na mózg.” Najlepszy na mózg jest najczęściej ruch. Ale, tam… Ruch nie jest podobny do mózgu. A takie orzechy włoskie są! Przypadek? Pytanie jest retoryczne. No bo teraz idźmy dalej: nerkowiec jest dobry na nerki! Mega odkrycie! A laskowy?…. Przez grzeczność nie powiemy, ale panowie (i oraz osoby będące z nimi w relacji) mogą się zainteresować.

To, że coś jest do czegoś podobne, nie znaczy, że rządzą tym te same zasady. W książce o tym, że „Miłość to podróż” oczywiście znajdziemy milion przykładów, że tak jest. Nauka jednak działa wręcz odwrotnie – usilnie próbuje zaprzeczyć postawionej tezie i jeśli jej się to nie uda, to dopiero możemy podejrzewać, że coś jest na rzeczy. Kiedy myślimy racjonalnie, myślimy nie tylko, kiedy coś działa, ale także kiedy nie! Kiedy ruch nie jest dobry na mózg? W jakich sytuacjach? Dla kogo? Komu orzechy nie pomogą na mózg? Kto powinien na nie uważać? Interesuje nas także kiedy miłość przestaje być jak podróż? Konkretnie! Niestety myślenie magiczne jest rozkosznie niekonkretne i zawsze się wybroni, bo nie ma żadnych granic.

– W miłości tak jak w podróży, trzeba wiedzieć, kiedy zawrócić…

– No, brawo. Czyli kiedy konkretnie?

– Kiedy jest pora?

– Czyli?

– Jak nadejdzie, to poczujesz. Musisz wejść w kontakt ze sobą.

No to pogadaliśmy. Dobrze, że farmacja się takimi zasadami nie kieruje. Myślenie magiczne niewiele daje skutecznych porad konkretnie, ale za to powoduje, że czujemy się przytuleni do piersi, czego przecież także nierzadko potrzebujemy. Tu znowu jednak pytanie: kiedy pora przestać się babrać w pocieszeniach i usprawiedliwieniach (bo gwiazdy nie były w porządku), a zabrać za robotę?

Jako Czytelnicy możemy się pobawić czytając tego typu wywody i zadawać sobie pytanie: „A kiedy nie? Kiedy to nieprawda?”. Wielu z nas takie zresztą właśnie pytania sobie zadaje, kiedy ktoś nam coś bajecznego opowiada.

Kłopot w tym, że wspomniany wcześniej optymizm jest najprostszą strategią w życiu. Kiedy prowadzi się badania nad skutecznością podejmowanych decyzji między realistami, optymistami, a pesymistami, to realiści wypadają najlepiej. Optymiści wypadają 13% gorzej od realistów, a pesymiści 21% gorzej od realistów. By jednak być optymistą nie trzeba za wiele wiedzieć. Wystarczy „wierzyć, że się jakoś poukłada”, „że na koniec wszystko będzie dobrze, a jak nie jest dobrze, to znaczy, że to nie koniec”. Nic więc dziwnego, że ustawiamy się po tanie rozwiązanie, bo do tanich towarów zawsze największa kolejka (nie tylko na rynku matrymonialnym). Niestety – jak powiadają – kiedy głupota zaczyna latać, przestajemy widzieć słońce.

Mając dwa tanie rozwiązania (optymizm i pesymizm) oraz jedno kosztowne – realizm, umysł poszukuje taniego, a względnie skutecznego środka. Najczęściej jest nim myślenie, że będzie dobrze. Moje życie będzie coraz lepsze. Dam radę. Widać to nawet, kiedy planujemy dzień – zakładamy, że zrobimy o wiele więcej, niż w efekcie wychodzi. Kiedy rzucamy nałogi podobnie – oczywiście, że spożywam, bo lubię, ale kontroluję. Ale jak zechcę, to zostawię. Nie bez powodu pierwszym krokiem do wyjścia z nałogu jest szczera akceptacja faktu, że to silniejsze ode mnie. To jest realizm. Gorzki orzeszek. Pewnie z resztą nerkowiec – niby niesmaczny, ale dobry na nerki.

Właściwie zastanawiamy się w nauce często, czy realizm jest w ogóle naturalnym stanem umysłu, czy trzeba go pilnować i nad nim pracować. Wszyscy o wiele bardziej wierzymy w wyjaśnienia ogólnikowe, magiczne i teorie spiskowe, dopóki ktoś nie przypomni nam, że precyzyjne źródło jest podstawą do wyciągania wniosków racjonalnych. Wtedy na chwilę – jak pokazują badania. – stajemy się racjonalniejsi. Na co dzień jednak zakładamy, że zdrowa osoba, to właściwie trochę optymista. Jeśli jest pesymistą, to jest to na większą skalę gorzej – choć bywa dobrą strategią zapobiegania nieszczęściom, powoduje także, że umykają nam okazje, bo optymizm podnosi otwartość na ryzyko.

Zdrowa osoba uważa, że jest wyższa, ładniejsza niż w rzeczywistości (w badaniach wybiera swoje poprawione zdjęcie jako odpowiadające prawdziwemu wizerunkowi), szczuplejsza i mądrzejsza. No i skromniejsza. Osoba uważana za chorą uważa się raczej za gorszą, niezasługującą, a także za grubszą, zaś innych za chudszych niż są. Pacjentki z anoreksją, kiedy wchodzą w zakręty podczas badania, wykonują łuk z zapasem, tak, jakby ich biodra były szersze, co może być interpretowane jako dowód, że widzą (postrzegają?) granice swojego ciała dalej, niż ono się kończy. Dodajmy, że wniosek, iż jeśli obijam się o meble, to jestem zdrowy będzie wnioskiem na wyrost. Potrzebny jest tu pewniej okulista albo projektant wnętrz, by usunąć kanty z ciągów komunikacyjnych w domu.

Tak czy siak wygląda na to, że większość z nas i tak będzie się oszukiwała, bo to silniejsze od nas, acz uznajemy, że oszukiwanie się w przyjemną stronę jest zdrowe, a w nieprzyjemną nie. Realizm nie jest więc najchętniej wybieranym stanem w głowie, choć wygląda na to, że bywałby pomocny. No właśnie… Ale powiedzmy wreszcie, kiedy?

***

Optymizm ma pewną zaletę, która wepchnie nas na odpowiedni trop ku rozwiązaniu tej zagadki. Napomknęliśmy już o tym. Optymizm może powodować, że jesteśmy odważniejsi. Optymiści mają także wokół siebie więcej znajomych, bo łatwiej się znosi ich towarzystwo. Są ciekawsi, aktywniejsi, odrywają nieco od szarości życia swoją interpretacją zjawisk. Optymizm, o ile wiąże się z tym, że realnie działamy, daje gigantyczną przewagę.

Tu znów ciekawostka. Im więcej magicznych wytłumaczeń, tym łatwiej na wszystko znaleźć wytłumaczenie. Tymczasem najlepiej zmienia się swoją sytuację wtedy, kiedy człowiek działa. W systemach religijnych mówi się: wiara, to życie. Wiara to nie to, w co wierzysz, ale to, co robisz. Odcięty od realiów świata student duchowości, coraz sprawniej operujący jej narzędziami, brnie w opary refleksji i czeka na koniunkcje, zamiast robić ręcami. Człowiek powinien mieć kontakt w życiu i z refleksją, i z działaniem. Ale bardziej z działaniem. Oczywiście mówimy: kiedy nie możesz zmienić sytuacji, zmień myślenie o tej sytuacji. Przynajmniej będzie ci w tej samej sytuacji lżej. Ryzyko jest jednak takie, że przy odrobinie wprawy człowiek już wszystko sobie umie wytłumaczyć, żeby się tylko do roboty nie zabrać: że nie pora, że nie mógł, że nikt by nie dał rady, że nie taka energia, że kosmos, że nie kryształy, że nie biorytmy. Tymczasem sytuację da się zmienić o wiele częściej, niż nam się zrazu wydaje i raczej do tego powinniśmy dążyć, zamiast do siedzenia we wrzątku i mówienia, że inni mają gorzej, a w ogóle, to bądźmy wdzięczni, że to tylko woda, a nie kwas.

Działanie jest królową i królem, a refleksja tylko doradcą. Właściwie bez działania i próbowania trudno wiele rzeczy w życiu sprawdzić. Bez próbowania nie znajdziemy pasji, ponieważ emocje pasji ujawniają się w działaniu. Bez próbowania nie dowiemy się czy nasz pomysł na związek, życie, biznes jest dobry. Trzeba sprawdzać. Ludzie próbujący, a nie tylko zastanawiający się, mają wielką przewagę. Możemy często (nie zawsze) założyć taką zasadę: każdy pomysł jest zły, jeśli nie jest spróbowany.

Albo inaczej, dosadniej: każdy niewypróbowany pomysł jest zły.

Autor

Miłosz Brzeziński

Współpracuje z Instytutem Nauk Ekonomicznych Polskiej Akademii Nauk, jest ekspertem Think Tank Polska i wykładowcą na studiach MBA i EDBA przy Polskiej Akademii Nauk, wykłada na SGH, UW i Koźmińskim.

Zaobserwuj nas

Bądź na bieżąco z wydarzeniami, które organizuję. Zapraszam wszystkich serdecznie w tę niezwykłą podróż.